Zadziwiające, jak łatwo można stracić pamięć. Myśleliśmy o tym, kiedy wybraliśmy się z dziećmi pod namiot, do Bazy Namiotowej w Radocynie (uwaga: baza jest jeszcze nieczynna, zostanie otwarta 22 czerwca).
Pomiędzy wczesnym dzieciństwem a wczesnym rodzicielstwem rzadko spaliśmy pod namiotem, jeśli już to najczęściej na dużych festiwalach muzycznych. Dopiero kiedy na kilka dni zabraliśmy dzieci do Beskidu Niskiego, przypomnieliśmy sobie własne kampingi, kiedy np. nad ranem trzeba było się zrywać razem z rodzicami, bo namiot okazał się odpływać razem z nami…
Relaks pod namiotem
Wyjazd pod namiot tym różni się od zorganizowanej wycieczki, z hotelem i planem zwiedzania okolic (mamy na myśli własną organizację, bo nie jeździmy nigdzie z biurami podróży), że jedynym planem jest brak planu. Jedziemy po to, by rzucić się w objęcia leniwej zachciance. Nie, że trzeba iść do hotelowej restauracji, bo śniadania kończą się o 10. Nie, że jutro niedziela i trzeba kupić jakieś przekąski na podróż. Żadne tam godziny otwarcia muzeów czy rozpoczęcia koncertów.
Pakujemy jedzenie, namiot i ubrania, a potem wszystko to rozpakowujemy – i przez następne dni nic nie będzie nami rządziło (a jakie to jest łatwe w takich miejscach jak Radocyna, której żadna sieć telefonii komórkowej nie wzięła w posiadanie). Dużo książek (a wśród nich przewodniki Collinsa po ptakach i drzewach oraz solidna lornetka), to wystarczy.
Z dziećmi pod namiot
Przywracanie pamięci (o własnych dziecięcych wyjazdach pod namiot) jest tym łatwiejsze, że mamy z sobą dzieci. Och, one to potrafią wycisnąć z czasu wolnego każdą sekundę! Dla Kaliny i Anatola główną atrakcją, dostarczającą zróżnicowanych rozrywek, była Wisłoka.
W Wisłoce można:
– się kąpać
– łapać żaby
– spacerować
– przeskakiwać kłody bądź niewielkie „wodospady”
– uciekać przed wężem wodnym
– budować domek dla skorpiona wodnego
– budować tamę
– szukać tamy (bobrzej)
To tylko niewielka część zabaw, które zauważyliśmy, podejrzewamy, że było ich o wiele więcej – każdego dnia częściej leżeliśmy plackiem przed namiotem, co dla dzieci jest perspektywą jak z horroru, więc wolały ten czas spędzać właśnie w potoku, całymi godzinami bez nadzoru i poza rodzicielskim okiem (chociaż w zasięgu głosu).
Z tegorocznego pobytu pod namiotem chyba to wspominamy najlepiej: oswobodzenie dzieci i nas samych. My mogliśmy z czystym sumieniem puszczać dzieci wolno, bo tam auto ich nie przejedzie, nie wpadną pod tramwaj i nie porwie ich czarna wołga, one natomiast wreszcie mogły wydostać się z naszego nadzoru i rzeczywiście spędzać całe godziny wolne i bezpieczne.
Pod namiot pojechaliśmy jakoś nieprzygotowani: bez piłki, bez gier planszowych czy karcianych, w sumie bez żadnego wspomagacza do zabijania czasu. I dzieci tego nie zauważyły, nie potrzebowały piłki, nie potrzebowały planszówek ani kości do gry. Zabraliśmy tylko „Wiosnę” Wajraka do czytania przed snem. W dzień miały kamienie, gałęzie, żaby (białe, zielone, szare, żółte), chrząszcze, żuki i poczucie wolności oraz bezpieczeństwa, dzięki któremu z tej wolności korzystały swobodnie.
P.S.
Oczywiście codziennie było też ognisko, i to też przypomniało nam jak zajmujące, ekscytujące i uzależniające może być ognisko, dorzucanie do niego gałązek czy robienie pochodni z niedużego patyka. Plus, rzecz jasna, pieczone pianki.