Trzeba mieć niezły tupet, by pisać o „Małym Księciu” Antoine’a de Saint-Exupery. Bo co jeszcze można napisać o książce, którą czytał każdy i wszędzie?
A jednak kiedy niedawno Showmax wpuścić do swojej usługi streamingowej filmową adaptację Marka Osborne’a z 2015 roku, zapragnęliśmy przypomnieć sobie oryginał. Bo, jak wielu, owszem, czytaliśmy, a może wydaje się nam, że czytaliśmy (bo przecież każdy czytał, prawda?), ale było to dawno, pamiętamy, że było nostalgicznie, pięknie, czule, mądrze – i niewiele więcej.
Okazało się (a czy mogło okazać się inaczej?), że to znakomita, wciągająca książka. Czytaliśmy ją codziennie, w zatłoczonym tramwaju w drodze do przedszkola – momentami otoczenie jakby milkło i wsłuchiwało się w naszą głośną lekturę.
„Mały Książę” hipnotyzuje!
Nie ma co ani skracać, ani omawiać tej opowieści. Warto może zauważyć, że dziwne rzeczy podziały się na rynku wydawniczym w związku z tą książką, której prawa autorskie (łącznie z pierwszymi polskimi przekładami) wygasły, każdy więc może sobie z nią robić, co zechce.
I robią. Bo jak ma się do przesłania książki, nauki o tym, że to, co rzeczywiście istotne, jest niewidzialne, nieuchwytne, ma się sprzedawanie takich dziwactw jak „Mały Książę uczy cyferek” (sic), „Mały Książę ze strychu” (samozwańcza kon-ty-nu-a-cja!), „Mały Książę dla dzieci” (chciałoby się zobaczyć wersję dla dorosłych!), „Mały Książę uczy literek” (jak się powiedziało A…), „Mały Książę na dobranoc” („Mały Książę. Na dobranoc to wyjątkowa książka, która zawiera techniki szybkiego zasypiania opracowane przez psychologa. Czytaj tekst zgodnie ze wskazówkami, a Twoje dziecko odpręży się i bez problemu uśnie”), „Między nami graczami. Mały Książę” („Gry dydaktyczne na motywach lektur szkolnych”), „Kalendarz Moleskine Mały Książę”, „Mały Książę Moje ciasteczka Książka z foremkami” („Pieczenie to świetna zabawa! Dołącz do nas i daj się porwać Małemu Księciu do jego bajkowego świata. Dodatkowy prezent – 3 wspaniałe foremki do wycinania ciastek w kształcie gwiazdki, księżyca i komety”)…
Nie porzucajcie jednak nadziei. Kupcie najtańszą i najprostszą wersję, nawet jeśli dawny przekład ma swoje niedoskonałości, i czytajcie. „Mały książę” powinien znajdować się w domowej biblioteczce.
“Mały Książę” w reżyserii Marka Osborne’a
Co się tyczy filmu Osborne’a – byliśmy na nim w kinie, z Anatolem, który dość szybko zasnął, choć niekoniecznie dlatego, że film jest nużący – nie jest to literalna adaptacja i bardzo to cenię. Autorzy wysilili się, stworzyli opowieść wokół opowieści, uwspółcześniając ją, ale w samej fabule przygody Księcia niewiele, szczególnie na początku, zmieniając (potem, owszem, są sceny pościgów, no ale…). Film jest zrobiony znakomitą techniką animacyjną, kolorowy, dopracowany technicznie i nawet jeśli dość gruby scenariuszowo (dychotomia zapracowana matka profesjonalistka – zwariowany zapuszczony marzyciel nie jest szczególnie nowatorska), to jednak nie krzywdzi historii de Saint-Exupery’ego, jest jakby obok niej i przez to zwycięsko wychodzi z niezwykle ciężkiej przecież próby zmierzenia się z legendarnym tekstem.
Po pojawieniu się filmu na Showmaxie wróciliśmy do niego z Anatolem – tym razem nie zasnął, ba, domagał się kolejnych projekcji.