Mówili, że Lego Batman to znakomita rozrywka. Mówili, że przewyższa nawet cenione Batmany Tima Burtona. Poszliśmy całą rodziną.
Film Lego Przygoda, o którym już pisaliśmy na naszym blogu, to była przede wszystkim wielka gra z konwencją. Autorzy doskonale rozpoznali ambiwalencję tworzenia takiego dzieła sztuki filmowej, które jest jednocześnie najdłuższym product placementem w historii kina, i wykorzystali niemal do cna to pęknięcie, co i rusz robiąc sobie ostre żarty z wielkiego biznesu, z szołbiznesu, z bezmyślnie konsumpcyjnego życia. Film był zabawny i sprawnie zrobiony, a jego przekazem było: nie buduj swojego życia zgodnie z instrukcją, którą ktoś napisał dla ciebie i za ciebie. Postaw na kreatywność, na wyrażenie siebie i nie podążaj ślepo za tłumem. Ciężko z takim przekazem dyskutować, chociaż i on idzie w poprzek polityki firmy Lego, która najwięcej pieniędzy zarabia na zestawach, z których nie bardzo da się zbudować coś innego niż to co w instrukcji (sprawa stała się tak głośna, że nawet etyk biznesu pisała o niej na łamach “Dziennika Gazety Prawnej”).
Zastanawiałem się więc co będzie sensem nowego filmu z serii Lego, poświęconego postaci Batmana. Po pierwsze, jest to samotność głównego bohatera i jego niemożność stworzenia zdrowej relacji z innym człowiekiem – niedrogie psychologizowanie wskazuje na jego obawę przed wpuszczeniem w swój świat kogoś innego po tym, jak się zamknął przeżywając coś najgorszego do wyobrażenia: tragiczną śmierć rodziców. Oczywiście zgrywa twardziela, ale w rzeczywistości łaknie bliskości i, żeby zaspojlerować, ale przecież wszyscy się tego domyślacie, udaje mu się stworzyć nową rodzinę, z Albertem (lokajem), Robinem i nową komisarz policji w Gotham, Barbarą. Przy tej okazji (i w piosence na napisach końcowych) wprost potwierdza się hipotezę, że “przyjaciele to rodzina którą sam wybierasz” (pięknie brzmiąca i adekwatna dla społeczeństw pełnych singli i rodzin patchworkowych, ale psychologicznie dość ryzykowna).
Jest jednak i drugi przekaz, tym razem dla rodziców i bardzo aktualny. W ciągu całego filmu drugoplanowi bohaterowie i antybohaterowie kilka razy zmieniają lojalność – ci, którzy najpierw walczyli ramię w ramię z Jokerem potem walczą przeciwko niemu, sam Joker jest jednocześnie i zły i potrzebny. W każdym razie z kina wychodziłem z przekonaniem, że świat Gotham pełen jest nie dobrych i złych, ale po prostu różnych ludzi, co więcej, różnice często mają znaczenie tylko powierzchowne. Mówiąc już zupełnie wprost: w podzielonym społeczeństwie (w Stanach Trump, którego postać coraz mocniej dzieli społeczeństwo, w Polsce pewnie jego rolę spełniałby Jarosław Kaczyński) możemy albo zrozumieć, że jesteśmy sobie potrzebni, albo wpadniemy w otchłań – dosłownie, bo Gotham w “Lego Batmanie” pęka na pół, pod nim jest otchłań i przetrwanie miasta zależy wyłącznie od tego, czy ludzie po obu stronach pęknięcia zrozumieją, że są sobie potrzebni i mocno złapią się za ramiona, na powrót spinając miasto, dzięki czemu wszyscy unikają upadku. I taki jest ostatni dialog Batmana z Jokerem, kiedy Batman w końcu mówi Jokerowi: zrozumiałem, że jesteś mi potrzebny. Zrozumiałem, że wstaję rano, żeby zajmować się takimi jak Ty – możemy się nie znosić, ale jesteśmy sobie potrzebni. To na te słowa czekał Joker, przez ich brak rozpoczął łańcuch zdarzeń, który mógł doprowadzić wszystkich do upadku.
Piękna to i mądra wizja, a jednocześnie nie jest prosta, czarno-biała. Lego Batman nie relatywizuje zła, ale pokazuje jego głęboko skryte źródło, w tym przypadku jest to potrzeba bycia dostrzeżonym. Joker, jak dziecko, gotowy jest wywrócić klocki (miasto, liberalną demokrację) po to, by ktoś mu powiedział: jesteś dla mnie ważny i jesteśmy sobie potrzebni.
Bohaterowie filmu są na tyle za pan brat ze swoimi wewnętrznymi potrzebami (chociaż Batmanowi przychodzi to z trudem), że kiedy w końcu znajdują one rozwiązanie, ratują siebie i miasto (trzeba pamiętać jednak, że te potrzeby są również siłą destrukcyjną, która niemal na wszystkich sprowadziła zagładę).
Technicznie jest to film doskonały: animacje, ruch, wiadomo, szczególnie piękna jest gra światłem, bardzo wieloma kolorami: zieleń, niebieski, czerwony z każdego zakamarka spływają na ciemne, mroczne, ale jednocześnie kolorowe miasto. Gorzej z żartami – mimo, że wciąż co jakiś czas można się nieźle uśmiać, to jednak czasem gagi i żarty są już wypłowiałe, a początkowa i kończąca narracja Batmana, wprost mówiącego o kuchni tworzenia filmowych superprodukcji, nie jest świeża. To już było.
Najważniejsze, że nasze dzieci się dobrze bawiły. No, przynajmniej Tolek, bo po projekcji miał mnóstwo energii i ciągle biegał i latał, Kalina, zmęczona, przespała niemałą część filmu, ale potem zapewniała, że “się jej podobało”. Wierzę jej na słowo.
Przed filmem wyświetlono zwiastun kolejnego filmu z tej serii: Lego Ninjago. Sądząc po zwiastunie, wciąż będzie to film trzymający poziom, tym razem chyba skupiający się na niełatwych niuansach relacji syn-ojciec czy dziecko-rodzic – w tle oczywiście walka o uratowanie świata przed zagładą, ale ja rozumiem wagę tej walki – tak samo jak walki o sklejenie podzielonego społeczeństwa (Batman) czy walki z wszechobecnym szaleństwem konsumpcji (Lego Przygoda): to rzeczywiście są batalie o przetrwanie. Czekam więc na kolejny film Lego, bo mimo zastrzeżeń rozumiem, że twórcy tych filmów wiedzą skąd wieje wiatr i jakie może przynieść skutki. I dają nadzieję na to, że wspólnie uda się nam przetrwać niejedną wichurę.