Pewnego razu zabrałem w półki Tolka książkę, którą kupiłem z wieloma innymi w ramach promocji wydawnictwa Bona. Kupiłem ją pewnie ze względu na ładną okładkę i tytuł – jest coś podwójne majestatycznego w połączeniu tych dwu słów, prawda?
Jechaliśmy do przedszkola, kilkanaście przystanków tramwajem, co daje nam codziennie pół godziny na czytanie (w inne dni: na granie na telefonie…). Siadamy, biorę go na kolana i zaczynam czytać książkę Waltariego. I po krótkiej chwili zaledwie musimy wybiegać z tramwaju, bo okazuje się, że przejechaliśmy tych kilkanaście przystanków w mniej więcej sekundę. Tak jest wciągający „Chiński kot”!
Rzecz opowiada o młodym, bardzo inteligentnym, choć niedoświadczonym kocie z Chin. Pewnego razu, przechodząc koło radzących Mandarynów, mądrych starców, podsłuchuje ich rozmowę. Okazuje się, że mandaryńska mądrość jest czysto teoretyczna, że jest to taka mądrość głupia, nieprzeżyta, zasadnicza. Kot, będąc przenikliwym zwierzęciem, nie chce zestarzeć się i jak oni mówić o rzeczach, nie mając o nich wielkiego pojęcia. Postanawia wybrać się w daleką podróż, do Paryża.
Nie chcę zdradzać Wam gdzie kończy się ta opowieść i z czym kot wróci do swojej ojczyzny, napiszę tylko, że obszerny opis walki i pojednania ze szczurami, które spotyka na statku, czyta się jak najlepsze ustępy z Tolkiena czy może raczej z Sun Tzu.
Autorem opowieści jest świadkiem wojny domowej. Nie jest to ani Francuz (skąd ten Paryż?), ani Chińczyk (chociaż książka ma w sobie coś ze spokojnej mądrości Wschodu), ale Fin – Mika Waltari – urodzony w 1908 roku.Waltari to jeden z najbardziej cenionych i płodnych pisarzy (na stulecie urodzin wybito jego podobiznę na monecie dziesięcioeurowej w Finlandii), wiele podróżujący po Europie, autor m. in. powieści o początkach chrześcijaństwa. Z czystym sumieniem mogę polecić „Chińskiego kota”, bo to jest jedno z tych doświadczeń czytelniczych podobnych do intensywnej podróży.
Zajrzyj do działu: książki dla dzieci.