Roberto Innocenti bez wątpienia jest jednym z najciekawszych ilustratorów książek dla dzieci. To dość szeroka kategoria, która mogłaby samemu ilustratorowi się nie spodobać – książki, które ilustruje, to często klasyki literatury, jak w przypadku „Pinokia” Carlo Collodiego, „Wyspy skarbów” Roberta Louisa Stevensona czy „Czerwonego kapturka w wielkim mieście”, bazującego na znanej baśni, ale w tym wypadku skrajnie uwspółcześnionej.
Scenka pierwsza
W rogu izby stoi dziecko, z przestraszoną miną, niemal na baczność, tak, jak na baczność stoi ktoś bojący się ciosu, ataku. Do izby wchodzi wielki mężczyzna, na twarzy widać gniew i obrzydzenie, blizna na policzku i pijackie zaczerwienienie nosa dopełniają obrazu. Lewą dłoń mocno zaciska na pałce, ma przybrudzone ubranie.
Scenka druga
Dom, którego okna rozświetla łuna ognia. Noc, wieczór. Naokoło budynku kilkadziesiąt osób – przygarbieni, wystraszeni. Na ich twarzach obawa, przerażenie jest jednak bezgłośnie – chyba nikt nie płacze. Dzieci biegną z wyciągniętymi rękami, bose. Dorośli otulają się wzajemnie dla pocieszenia. Niektórzy, pod drzewem, przy murku, klęczą w modlitwie. Pochód uciekinierów, niektórzy chowają się za winnymi krzakami, inni biegną w stronę ciemnego lasu.
Scenka trzecia
Szarzyzna, opadające liście, leśna ścieżka gdzieniegdzie przysypana kupkami brudnego śniegu. Na horyzoncie widać góry, które razem z drzewami tworzą coś na kształt zamykającej się komory. To pułapka. Wiatr porusza gołymi gałęziami, których kościste palce łączą się, domykając drogę ucieczki lub na odwrót, zamykając dostęp światłu. Na gałęzi lina, na jej końcu wisi postać – ręce zawiązane za plecami, bose stopy bezwładnie zwisają kilka metrów nad ziemią.
Scenka czwarta
Jedynym źródłem światła jest piorun wypalony na czarnym niebie. Poza nim może jeszcze światło pędzącego motoru, które ujawnia krople-ostrza zacinającego deszczu. I czerwone oczy spod betonowych schodów – to światełka wózka inwalidzkiego, na którym sieci łysiejący facet o rysach twarzy neandertalczyka. To nie do końca wózek – to trzykołowy rower-wózek, z przytroczonymi z tyłu drewnianymi kulami, jakby wyjętymi z obrazu „Kalecy” Bruegela. Człowiek ten chowa się przed deszczem pod popękanymi schodami z betonu, niedaleko biegnie szczur, kałuże, butelka po winie, nóż, wściekły pies zamknięty za ogrodzeniem z blachy falistej zakończonym drutem kolczastym. Obok przechylony słup energetyczny, rdzewieje, z niego straszy czarna czaszka na żółtym tle. Na murach graffiti, niemal w centralnym punkcie biegnie dziewczynka w czerwonym płaszczu, próbując się wydostać z tego koszmaru.
Opisałem kilka ilustracji Roberta Innocentiego. Uwierzycie, że z „Pinokia” czy „Wyspy skarbów”? Bo Innocenti to ilustrator ciemnej strony życia. Nie daje łatwych pocieszeń. I chociaż pojawiają się u niego obrazy sielanki, wspólnej i wesołej pracy, obchodzonych razem świąt, to nad zilustrowanymi przez niego książkami unosi się ponure widmo.
Innocenti tworzy książki będące częściowo tym, co Niemcy nazwali wimmelbuch (pisaliśmy o nich we wpisie „Nie tylko Mizielińscy„) – prezentuje więc szeroki plan, na którym dzieje się kilka rzeczy na raz. Zasadnicza różnica między Innocentim a Mitgutschem, Mizielińskimi czy Berner wynika z brudu, beznadziei. Jego obrazy zamieszkują pauperzy, wychudzeni, przestraszeni bądź groźni. Ubrania są podarte i brudne. Budynki się rozpadają, przedmioty niszczeją rzucone gdzieś w kącie, deszcz, ostry, jesienny wiatr to pogoda, na którą postaci Innocentiego są skazane. Bo w wiekszości wyglądają jak skazańcy, jakby ilustrator otwarł dla nas na chwilę okno na Czyściec i pokazał przerażającą pracę, jaka się tam wykonuje. Na myśl przychodzi „Oliver Twist” Charlesa Dickensa czy „Opera za trzy grosze” Bertolta Brechta.
Czy więc Innocenti, urodzony w 1940 roku we Włoszech, jest autorem prac dla dzieci? A dlaczego by nie? Mam wrażenie, że pochodzi on z czasu, kiedy dziecko nie istniało – było po prostu małym człowiekiem, a obowiązkiem czy sprawiedliwością dorosłych było traktować je poważnie. Traktować poważne, to znaczy pokazywać świat we wszystkich kolorach, także w szarości, czerwieni, czerni, beżu. Taki świat budzi lęk, owszem. Przeraża.
Jak czytam w Wikipedii, w wieku 13 lat opuścił rodzinę by pracować w hucie. W wieku lat 18 wyruszył do Rzymu, sam nauczył się ilustrowania – zdumiewające, zważywszy na kunszt, jaki prezentuje w „Pinokiu” czy w „Domu” J. Patricka Lewisa. Swoją drogą zadziwiające, że ktoś taki nie jest opisany w angielskojęzycznej Wikipedii mimo, że o jego pracach pisał „The New Yorker”. Banał myślowy każe wiązać to z amerykańską skłonnością patrzenia raczej na „dream” niż „nightmare”.
Jeśli macie czasem dosyć pluszu, waty, tęczy, księżniczek, pałaców, przytulnych zwierząt, czyli ulizanego obrazu świata, jakie sprzedają naszym dzieciom autorzy tekstów i ilustracji w książkach dla dzieci, Innocenti bez wątpienia będzie tą kroplą, która wpuszczona w ten zalew nada mu bardziej odpowiedniej barwy. Nie trzeba jednak przesadzać. Kropla wystarczy. Od czasu do czasu.
Aaron Frisch, „Czerwony Kapturek w wielkim mieście„, il. Roberto Innocenti, przeł. Ewelina Angielczyk, wyd. Media Rodzina 2014.
J. Patrick Lewis, „Dom„, il. Roberto Innocenti, przeł. Małgorzata Pasicka, wyd. Bona 2012
Robert Louis Stevenson, „Wyspa skarbów„, il. Roberto Innocenti, przeł. Andrzej Polkowski, wyd. Media Rodzina, brak roku wydania (na stronie wydawcy: 2014).
Carlo Collodi, „Pinokio. Historia pajacyka„, il. Roberto Innocenti, przeł. Jarosław Mikołajewski, wyd. Media Rodzina 2011