Biblioteczka naszych dzieci rośnie bardzo żywiołowo. Na tyle, że możemy wybierać dla nich opowieści powiązane tematycznie czy autorami, np. książki Iwony Chmielewskiej czy książeczki Erika Carle’a, które szczególnie upodobała sobie nasza dwuletnia córka.
Wybrałem jednak inny sposób: wyszukałem te książki, które opowiadają o ojcach, o relacji ojców z dziećmi. W pięciu książkach, które odnalazłem, przedstawia się ojców bardzo różnych, a jednak mają przynajmniej jedną wspólną cechę – ale o tym później.
Najkrótsza z nich to „Super tata” Herve’a Tulleta, o którego książkach pisaliśmy tutaj. Stworzona w podobny sposób jak „Już jadę!” książka pokazuje rudowłosego ojca w żółtym swetrze, wyposażonego w wyjątkowo długą rękę. Po co mu ta ręka, zapytacie? Po to, żeby obdarowywać. W miarę jak przewracamy strony, poznajemy rodzinę mężczyzny – każda kolejna postać pojawia się w momencie, kiedy dostaje od ojca prezent. Żona dostaje więc kwiat, córka otrzymuje smoothie z kolorową rurką, syn – balona, pies – kość, następnie wszyscy razem otrzymują samochód-rakietę i dom wyglądający jak pałac oraz parę różowych słoni, mogących symbolizować np. bogatą wyobraźnię i żartobliwe nastawienie darczyńcy. Na końcu ojciec prezentuje pokaźnych rozmiarów biceps, by następnie zagarnąć na swoją wyjątkowo długą rękę rodzinę i podarunki. Uszczęśliwieni rzeczami, członkowie rodziny z uśmiechem biegną w stronę twarzy ojca, pewnie by go pocałować, przytulić, podziękować.
U Tulleta ojciec jest więc o tyle, o ile coś przynosi. Czy można sobie wyobrazić tę książeczkę z ojcem, który nic nie przynosi? Ciekawe, jakie wtedy miny miałyby dzieci czy żona „Super taty”. Ponieważ strony są utwardzone, a fabułka znikoma, książka przeznaczona jest dla dzieci, powiedzmy, dwu-trzyletnich – już wtedy mamy szansę wprasować im stereotyp ojca, który relacje z rodziną buduje na fundamencie materialnym…
Podobnie zaczyna się książka „Tato, pojedźmy na grzyby!”, napisana i zilustrowana przez Markusa Majaluomę. Znamienne jest pierwsze zdanie, którym dzieci oznajmiają przybycie ojca: „Hurraa, przyjechał samochód tatusia!” – wołają dzieci na dźwięk klaksonu. Tak jest, nie: „przyjechał tatuś!”, a „przyjechał samochód tatusia!”. Od siebie dodam, że samochód nie jest Google czy Apple carem, jest prowadzony przez swojego właściciela. Książkę Majaluomy lubię z kilku powodów: rozchwiana kreska jest zupełnie zwariowana (delikatnie przywodzi mi na myśl Andrzeja Czeczota). Na rysunkach znajdziecie dodatkową, ukrytą historię, o której nie ma ani słowa w tekście, ale która rozwija się równo z kolejnymi planszami. Relacja ojca z dziećmi, które na wymęczonym po pracy ojcu wymuszają wycieczkę do lasu po grzyby, jest swobodna. Ojciec więc potrafi rozczulić się na widok brudnych paluszków u nóg swoich dzieci, ale też często popada w złość (jest i takie zdanie: „No proszę, rodzina była już gotowa do wyjścia, a on jeszcze ani razu nie nakrzyczał na dzieci. Coś wspaniałego!”, z którym jako choleryk i uczestnik wielu scen, czasem dantejskich, ubierania się do wyjścia całej rodziny, w całości się utożsamiam). Rodzina spędza czas pełen przygód w lesie, gdzie rolę groźnego niedźwiedzia odgrywa ospała krowa, po czym wieczorem wracają do domu, gdzie dzieci zasypiają snem sprawiedliwego. To wesoła i fajna opowieść dla dzieci w wieku około 4-6 lat.
Fizyczne podobieństwo ojca z książki Majaluomy łączy z „Tatą”, czyli tytułowym bohaterem książki Toona Tellegena (zilustrowanej przez Rotraut Susanne Berner, która sama też wydaje książki). O, ten ojciec to prawdziwy samorodek! Wielka wyobraźnia, nieograniczone możliwości, cierpliwość kamienia – książka Tellegena jest szalenie zabawna, inteligentna, a krótkie opowiastki które się na nią składają przywodzą na myśl Rolanda Topora – jest dziwnie, jest fajnie. Ojciec Józefa – małego chłopca będącego narratorem opowiadającym kolejne przygody z ojcem – jest superbohaterem o wyglądzie, powiedzmy, skrzypka. Potrafi się zmniejszać i zwiększać, jest rozciągliwy jak guma i potrafi mówić najmniej adekwatne do chwili słowa. Dlatego bardzo go lubię, jest typem człowieka niemożliwego, jak postać grana przez Roberto Benigniego w filmie „Życie jest piękne”, która żeby ochronić małego synka przed złem obozu koncentracyjnego (czy też fabryki w której pracują więźniowie w czasie II wojny światowej), z humorem który jest ciężki nie ze względu na swój charakter, ale okoliczności w których jest dziergany, tworzy iluzję, jakby wszystko co otacza uwięzionych ojca, syna i współwięźniów było tylko świetną zabawą. Tata Józefa też poczyna sobie z rzeczywistością jakby ta była z plasteliny. Tellegen stworzył postać fantastycznego, cudownego ojca, dlatego znamienne jest, że taki ojciec jest niemożliwy…
W zupełnie innej kategorii wagowej występują ostanie dwie książki, które opiszę.
Pierwsza z nich to „Zły pan” Gro Dahle, zilustrowana przez Sveina Nyhusa. Niełatwo opisać książkę, podczas lektury której dosłownie przechodzą mi ciarki po plecach, zaciska się gardło i łzy napływają do oczu.
Okładka „Złego pana” przedstawia niewyraźnego chłopca z przestraszonymi oczami na tle przywodzącym na myśl obrazy Anselma Kiefera, co nie jest tak bardzo odległe od emocji pulsujących w książce Dahle. Rzecz opowiada o przemocowym ojcu i sposobie, w jaki agresję ojca tłumaczy sobie jego synek. Czytelnicy są świadkami narastania i wybuchu bezmyślnego gniewu, a arcydzielność książki polega na mistrzostwie, z jakim Dahle i Nyhus radzą sobie z opisem takiej niezwykle bolesnej sytuacji.
Na poziomie językowym Dahle osiąga wyżyny – rytm książki narasta razem z rosnącymi emocjami tak ojca jak i syna, w pewnym momencie język przestaje być przydatny w wyrażaniu i po prostu się rozsypuje, słowa zamieniają się w krótkie dźwięki wymawiane i myślane przez chłopca będącego narratorem. Chapeux bas dla znakomitego przekładu Pawła Urbanika, który potrafił unieść ciężar i komplikację norweskiego oryginału.
Nie mniej ważne są ilustracje Nyhusa, które doskonale skleiły się z tekstem. Beże, szarzyzny, czerwień, czerń to dość oczywiste wybory kolorystyczne dla książki o przemocy i bezsilności, dlatego to projekty postaci, a szczególnie przemiany ojca, robią największe wrażenie. W miarę narastania gniewu rośnie też antybohater, jego żona i syn oraz całe otoczenie maleją. Obraz agresywnego ojca torturującego psychicznie swoją rodzinę jest niezwykle sugestywny, archetypiczny i budzi w czytelnikach lęk.
W książce Dahle każdy zdaje się ofiarą sytuacji: syn, który ciągle chodzi jak na szpilkach, ciągle dba o to, żeby nie być za głośno, żeby nie rozgniewać ojca, który ciągle się pyta, czy bijący ojciec to nie jego wina. Matka, która z poświęceniem swoim ciałem toruje drogę agresywnemu drabowi, by ten nie dostał się do pokoju dziecka, która po wybuchu gniewu bandażuje mężowi zaczerwienione na kostkach dłonie… I sam ojciec, który po wybuchu maleje, staje się mniejszy od chłopca, słusznie obwinia się za panującą w domu, nieznośną, ciężką jak żelazo atmosferę.
Ostatecznie chłopiec (którego niemożność opowiedzenia obcym o biciu została przez Dahle przedstawiona, powtórzę się, mistrzowsko) pisze list do „króla”, który przyjeżdża do chłopca, oferuje pomoc jemu i jego rodzinie, zabiera ojca do miejsca, gdzie ten będzie mógł poznać swojego tytułowego „Złego pana” (którego chłopiec utożsamia z wybuchami gniewu ojca, nie chcąc jego samego obwiniać za zło przemocy), dowiaduje się kim jest ten zły pan – przy okazji domyślamy się, że zły pan ojca narratora jest kolejnym w sztafecie pokoleń, że tak jak chłopiec dzisiaj, jego ojciec był tak samo atakowany przez złego pana, nazywanego tutaj „Duszkiem Staruszkiem”…
Książka Dahle jest zdecydowanie najmocniejszą w bibliotece naszych dzieci, a może i w ogóle najmocniejszą pozycją w naszym domu. Z obawami czytałem ją po raz pierwszy Tolkowi, ale przyjął ją mniej traumatycznie niż ja, któremu słowa więzły w gardle podczas lektury. Rodzicom chcącym kupić tę książkę (a chyba powinna być w każdym domu) radzę, żeby zanim zaczną czytać ją dzieciom, sami przeczytali ją kilka razy i podjęli decyzję, kiedy będzie dobry czas na lekturę z dziećmi.
Ostatecznie „Zły pan” proponuje coś na kształ happy endu, a ojciec chłopca znów zmienia wygląd, tym razem wygląda pogodnie, jest otwarty, uśmiechnięty, zrelaksowany – przypomina w tym dobitnie tatę z książki tym razem nie tylko zilustrowanej, ale również napisanej przez Sveina Nyhusa, autora rysunków w „Złym panu”.
„Tato!” Nyhusa jest kolejną książką, której czytanie może doprowadzić do płaczu, chociaż jej materia nie jest tak obezwładniająca. Po raz kolejny poznajemy więc chłopca wspominającego ojca. Spotykamy go wieczorem, leżącego w łóżku i zastanawiającego się nad tym „gdzie on [tata] teraz jest”. „Może usłyszy mnie, kiedy go zawołam? Ale musiałbym być tak głośny jak on, a nikt tak głośno nie umie wołać”. Chłopiec domyśla się, że jego ojciec, kiedy sam był dzieckiem, też musiał bardzo mocno kochać swojego tatę (to tutaj tkwi najważniejsza różnica między bohaterami „Złego pana” i „Taty!”). Następnie chłopiec przedstawia ojca tak, jak zazwyczaj dzieje się to w książkach dla dzieci: jest niezwykle duży, silny i przynosi prezenty. Nie chcę jednak zestawiać książek Nyhusa i Dahle z wcześniejszymi, które opisałem – te, jak pisałem, grają bowiem o zupełnie inną stawkę. Na kolejnych rozkładówkach widzimy więc wielki, sportowy samochód ojca (wraca kojarzenie figury ojca z rzeczami, jakie ten zapewnia rodzinie), ale kolejna przedstawia nam ojca bawiącego się z synem (w końcu jakaś zdrowa relacja!), robiącego magiczne sztuczki, opowiadającego ciekawe historie. Chłopiec też tęskni do ojca, który jest obrońcą – tak jak u Tellegena tata wyciągał zbira spod łóżka i odpowiednio się z nim rozprawiał, tak u Nyhusa tata jest tym, który m. in. ukarze wstrętną osę, która użądliła chłopca.
Tata u Nyhusa jest cudowny: skory do zabawy, odważny, wybaczający. Lubiący spędzać czas z synem, a nie wyłącznie obdarowywać go zabawkami. Jednak nad opowieścią chłopca wisi coś ponurego. Na kolejnych ilustracjach tata, owszem, pojawia się w momencie wspomnień dziecka, ale zawsze jest prześwitujący niczym duch. W ilustracjach ukryta jest druga historia, z której możemy się domyślić, że ojciec chłopca nie wróci już nigdy. Być może był wypadek, jakaś tragedia, można domyślać się pożaru… Książka Nyhusa jest intensywnie nostalgiczna i nie może nie wzruszać widok chłopca patrzącego na księżyc za oknem i zastanawiającego się czy może „tata teraz też patrzy na księżyc” i że jeśli tak, to obaj patrzą na to samo. „To jest dość miłe”…
Każda biblioteka będzie niepełna bez książek „Zły pan” i „Tato!”, chociaż ich lektura to jest zadanie na wiele lat i wiele długich rozmów. Obie czytaliśmy naszym dzieciom ze świadomością, że obie jeszcze przez przynajmniej kilka lat będziemy czytać, bo w miarę wzrastania i dojrzewania naszych dzieci będziemy razem z nimi odkrywać ból, lęk, bezsilność, żałobę, które, chcąc nie chcąc, towarzyszą nam przez całe życie. Jeśli idzie o inne książki dla dzieci, w których pojawiają się ojcowie, należy podchodzić do nich, jak do każdej literatury, z uwagą i życzliwym sceptycyzmem – dzieci nie od razu przecież będą czytać (słuchać) ze świadomością różnicy między światem przedstawionym a tym, w którym dorastają. Z tych lektur domyślam się, że ojciec jest ważny dla dzieci jako obrońca, jako darczyńca, jako uczestnik zabaw. Najważniejsze, by nie spełniał wyłącznie jednej z tych ról, a był wszystkim w odpowiedniej ilości, najlepiej także mamą. Bo, jak mówił Ryszard Ochódzki w „Rysiu”: (mamy proszę teraz o odwrócenie wzroku od monitora) „Ojciec najlepszą matką!”
Herve Tullet, „Super tata”, Babaryba 2015
Toon Tellegen, „Tata”, il. Rotraut Susanne Berner, przeł, Jadwiga Jędryas, Dwie Siostry 2016
Markus Majaluoma, „Tato, pojedźmy na grzyby!”, przeł. Iwona Kiurum, Bona 2011
Sven Nyhus, „Tato!”, przeł. Helena Garczyńska, EneDueRabe 2008
Gro Dahle, „Zły Pan”, il. Sven Nyhus, przeł. Paweł Urbanik, EneDueRabe 2013